Zarówno na Javie, jak i
na Bali mieliśmy szczęście uczestniczyć w typowych lokalnych
biesiadach, w czasie których mogliśmy spróbować najbardziej
popularnych lokalnych dań.
Na Javie dzięki naszej
Couchsurferce Mii, dotarliśmy do niewielkiego warungu na wsi,
którego sami nie mielibyśmy szans znaleźć. Karta dań jak na
warung przystało była bardzo ograniczona, a do tego tylko po
indonezyjsku, w związku z czym Mia zamówiła dla nas wszystkiego po
trochu. Zasiedliśmy na bambusowych matach i po niedługim czasie
dostaliśmy zamówione potrawy. Na lunch składały się: pieczona
ryba (ikan bakar), a konkretnie popularna tutaj ryba o nazwie
gourami, małe smażone rybki wader – mniejsze
jeszcze od naszych szprotek, pieczony kurczak (ayam bakar/ayam
goreng), a także ryż i coś w rodzaju zupy/wodnitego warzywnego
curry do polewania ryżu. Oprócz dań głównych dostaliśmy też
dodatki – świeży ogórek, kapustę, lokalną odmianę bazylii i
sałatkę z obgotowanych liści manioku i kiełków, doprawionych
chilli oraz świeżymi wiórkami kokosa. Dla zaostrzenia smaku
mieliśmy cały moździerz świeżo utartej pasty chilli (sambal),
która jak na lokalne miejsce przystało była po indonezyjsku
ostra, a nie po europejsku, jak to z kolei często bywa w bardziej
turystycznych miejscach. Większość potraw i dodatków była bardzo
typowa dla zachodniej Javy, której kuchnia jest z resztą popularna
w całej Indonezji.
Do tego popijaliśmy sok
z kokosa, czyli „napój bogów”, od którego całkowicie się
uzależniłam – woda z kokosa jest świetnym elektrolitem i podobno
super na kaca!
 |
Et voila! |
 |
Ikan (a konkretnie gourami) bakar |
 |
Vader - małe rybki |
 |
Maniok+kiełki+chilli+kokos |
Jedliśmy jak przystało
na Indonezję rękami (a właściwie prawą ręką, bo używanie
lewej z wiadomych powodów uchodzi tu za spore faux pas). Za każdym
razem, gdy jestem w kraju, który przyzwala na nieużywanie sztućców,
korzystam z tego przyzwolenia w 100% - jedzenie ręką powoduje, że
i tak zawsze silna emocjonalna więź pomiędzy mną a jedzeniem
staje się nierozerwalna i choć boję się tego stwierdzenia to
wręcz atawistyczna, a sztućce wydają się wówczas tylko stwarzać
niepotrzebną i sztuczną barierę.
Drugą indonezyjską
ucztą to był obiad finalizujący lekcję gotowania. Tu z kolei
jedliśmy typowo balijskie potrawy: satay z mielonego mięsa z
kurczaka (sate lilit ayam), tuńczyk zawinięty w liście
bananowca gotowany na parze, a następnie grillowany (pesan be
pasih), kurczak smażony w balijskim curry (ayam bumbu bali),
cram cam, czyli lekki bulion
z kurczaka z warzywami, a do wszystkiego dobieraliśmy sobie nasi
kuning – żółty ryż. W
każdym daniu bez wyjątku lądowała najważniejsza na Bali
przyprawa, czyli base gede,
składająca się z 17 składników podstawa osiągnięcia
balijskiego smaku, a także odpowiedniego koloru potrawy (w przypadku
ryżu, który miał być szafranowy, ale ponieważ szafran jest
trudno dostępny, barwiliśmy go wywarem z base gede).
Przepis
na base gede podaję w
poście Smaki Indonezji.
 |
Sate lilit ayam |
 |
Pesan be pasih |
 |
Ayam bumbu Bali |
 |
Samo się nie zrobiło:) |
 |
Nie przeszkadzać! |
Ze
względu na pracochłonność dania w czasie cooking school nie było
nam dane przygotować, a zatem i spróbować innego bardzo
popularnego przysmaku rodem z Bali – suckling pig. Jest to wielki
wieprz nafaszerowany różnymi przyprawami, m.in. imbirem i chilli i
opieczony na ruszcie. Zakosztować tego rarytasu można albo w
specjalizującym się w tej potrawie warungu
(lokalna jadłodajnia, specjalizująca się zazwyczaj w 1-2 rodzajach
dań) albo na straganie na food market. Podobno najlepszy warung na
Bali serwujący suckling pig jest w Ubud. Niestety w okresie, gdy tam
byliśmy odbywało się jedno z największych świąt na wyspie –
Galungan i był on zamknięty, stwierdziliśmy więc, ze jeśli nie
tam, to nigdzie. Poza tym temperatury w okolicach 30 stopni
skutecznie nas zniechęcały do raczenia się w ciągu dnia
tłuściutką wieprzowiną:)
 |
A oto i rzeczony wieprz, nieco już napoczęty:) (foto z targu) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz