Na koniec blogowania z
Indonezji czas na personalny i raczej mało poznawczy kulinarnie
wpis:) INDONEZJA TO RAJ DLA CIASTECZKOWYCH POTWORÓW! I nie mogę
powstrzymać się od stwierdzenia, że stanowi to dla mnie jedno z
największych odkryć kulinarnych pobytu w tutaj:)
Do tej pory słodycze
„made in Asia” omijałam szerokim łukiem, a w momentach napadu
słodyczowego głodu w Azji ratowałam się dostępnym powszechnie
kit-katem lub m&msami. Do tej pory lokalnie produkowane sklepowe
słodkości były dla mnie sztuczne, za słodkie i z jakimś ohydnym
chemicznym posmakiem.
Indonezja wywróciła to
postrzeganie do góry nogami! Tutaj można było z zamkniętymi
oczami sięgnąć po dowolne opakowanie ciastek na półce i mieć
pewność, że będą po prostu PRZEPYSZNE! Co ciekawe ich
różnorodność jest tak duża, że czasem w dwóch dobrze
zaopatrzonych supermarketach trudno znaleźć te same rodzaje i
marki. Zajadałam się tam każdym rodzajem ciastek, nawet
znienawidzonymi przeze mnie markizami czekoladowymi. Największym
testem był zakup ciasteczek a'la made in Italy (naprawdę się tego
obawiałam, ale zaszłam w moich próbach już tak daleko, że nie
było odwrotu), które...okazały się równie dobre jak najlepsze na
świecie Vincenzi! No wstyd się przyznać, ale w ostatnich dniach
przed wyjazdem wizyty w supermarketach były dla mnie szczególnie
trudne i napełniały mnie rozgoryczeniem, że nie zdążę spróbować
wszystkich rodzajów ciastek.
Pojawia się pytanie,
skąd ta słodka wyspa na azjatyckiej pustyni ciasteczkowej??? Dla
mnie jest to po prostu kolejny dowód na to, że Indonezyjczycy
wiedzą, co to znaczy dobrze zrobione jedzenie, nawet przemysłowe:)
Ps. Ha! Ciastka to jedno,
czekoladom można by poświęcić osobny post – smakowały jak te,
które pamiętam jeszcze z Pewexu!:)
Halo?
OdpowiedzUsuńNo wieeeem...strasznie mi wstyd, bo w Swieta nie bylo czasu, a jak wyjechalismy tez go nie bylo:( Teraz dopiero mamy troche luzniej, wiec zabieram sie do pracy. Stay tuned please!:)
UsuńHalooOOO!!!
OdpowiedzUsuń